Doszłam już do takiego etapu, że nie wiem czy bardziej przeszkadzają mi choroby mojego dziecka czy moje własne... Cóż, czasami mam żal, bo nie tak miało wyglądać moje życie, o którym myślałam i które planowałam jeszcze osiem lat temu.
Dzisiaj chciałam wam napisać, że siedem lat to kawał czasu. Mam wrażenie, że siedem lat życia z dzieckiem przewlekle chorym liczy się podwójnie. Przynajmniej ja tak czuję ostatnio.
Wczoraj na FB zamieściłam wpis, w którym zastanawiałam się, co bym robiła gdyby z dnia na dzień wszystkie choroby mojego dziecka zniknęły. Zapytałam też o to Cukromaniaków.
W tej kwestii wszystkie jesteśmy zgodne jako matki diabetyków. Pierwszą rzeczą do zrobienia byłoby odespanie tych lat poświęconych na nocne pomiary cukru, wstawanie w sytuacjach awaryjnych, czuwanie w razie potrzeby.
Ja już nawet nie policzę ile razy w ciągu tych siedmiu lat przerywałam sen. Mało tego, po pierwszych latach z cukrzycą musiałam na nowo nauczyć się spać!
Kiedy brałam pierwsze przepisane przez lekarza pigułki nasenne, mój organizm i mózg doznawały takiego szoku, że na kolejnej wizycie po prostu powiedziałam, że boję się ich brać. Dlaczego? Bo kiedy zasypiałam, czułam jak zapadam się w głębokim śnie, z którego nie mogę się wybudzić. A potem zdarzały się takie noce, że z paniką wstawałam wystraszona tym, że... Zasnęłam głęboko.
Przyznaję, że zupełnie inaczej żyło mi się z dwuletnim diabetykiem. Inaczej jest teraz z dziewięciolatkiem. Ale czy jest mi lepiej jako mamie? Czy mój stres zelżał z latami?
Chyba zmieniło się tyle, że po prostu się do tego przyzwyczaiłam. Albo zmieniło się to, że chodząc na psychoterapię, bez której pewnie dzisiaj bym już dzisiaj nie pisała i w ogóle nie żyła, dużo rzeczy udało mi się przepracować.
Bo muszę wam napisać, że cukrzyca+celiakia u dziecka z depresją mamy to mieszanka naprawdę wybuchowa. Cały czas walczę o to, żeby nie była to mieszanka zabójcza.
Jest mnóstwo takich dni, w których jest dobrze, normalnie, ale są i takie, kiedy czuję się dosłownie uwiązana. Czuję, że przez to, że moje dziecko zachorowało jako ledwo chodzący berbeć spowodowało, że on się ode mnie uzależnił, wymaga ciągłego kontaktu ze mną.
Jest ze mną niemal 24 godziny na dobę, wszystko musi skonsultować i o wszystkim mi powiedzieć.
A ja? Ja już zwyczajnie czuję zmęczenie tym, że zawsze muszę być na posterunku. Tylko ja. A reszcie rodziny jest z tym wygodnie.
I wiesz co matko, która mnie rozumiesz?
Masz prawo wkurwić się kiedy ktoś ci mówi, że ty musisz, bo jesteś matką!
Masz prawo pieprznąć ręką w stół albo (jeszcze lepiej) dupnąć drzwiami, kiedy twój mąż, tata-przecież-ja-pracuję albo tatuś-idź-do-mamy nie chce ci pomagać, cię odciążyć.
Masz prawo przyznać na głos:
nie mam siły
chcę, żeby moja rodzina zniknęła
jestem zmęczona
nienawidzę swojego życia
czuję się ubezwłasnowolniona
moje dziecko mnie męczy
nie chcę tak żyć
To są w naszej sytuacji normalne słowa - gorzkie, przykre, ale prawdziwe. Ja też czasami chciałabym, żeby zniknęli. Mój mąż i i mój ukochany syn. Albo żebym to ja zniknęła.
I napiszę jeszcze jedno... Pieprz tych ludzi, którzy mówią ci, że jak siedzisz na zasiłku i masz punkty to twoim zasranym obowiązkiem być psem na każde zawołanie dziecka, a przy okazji reszty rodziny.
A teraz najważniejsze co chciałam ci powiedzieć. W mojej rodzinie od siedmiu lat wszyscy pracują nad moim poczuciem obowiązku wobec mojego (przecież on jest chory) dziecka. MOIM poczuciem obowiązku. A co z nimi? Co z ich poczuciem obowiązku? Przecież, jak w rodzinie jest tak chore dziecko, że matka jest do niego siedem lat uwiązana i musi być na każde zawołanie, bo bierze zasiłek, który przez lata ledwo wystarczył na kupowanie pieprzonych sensorów, dokupowanie zbiorników, wkłuć, o żarciu bez glutenu nie wspomnę, bo to tylko gwóźdź do trumny. I co? Zasiłek wystarczał nie raz na pierwszy tydzień miesiąca. A gdzie rodzina? Tylko mama zostaje na polu walki? Z tym tak ich zdaniem chorym dzieckiem? Jak dziecko w rodzinie jest chore to chyba wymaga to od rodziny trochę większej współpracy niż dawanie rad i wzmacnianie poczucia obowiązku w matce?
Z mojego doświadczenia mogę ci napisać, że bycie na zasiłku i przeciąganie go latami to uwiązanie dla matki. To złamanie jej życia, utrudnienie powrotu do pracy. Chyba, że matka jest leniem bez ambicji i w tym siedzeniu na zasiłku czerpie korzyści dla siebie a dzieckiem zajmuje się przy okazji. Jesteś tak szczęśliwa? Dziwne to, ja tego nie rozumiem. Bo ja bardzo, bardzo chcę uciec już od swojego uwiązania. Bo wtedy kiedy był czas, moje dziecko było małe i potrzebowało mnie bardzo, to byłam.
Teraz już nie chcę z nim być. I co się stało? Ironia losu. Teraz to on chce być ze mną a ja chcę od niego uciec. Teraz chcę ja czerpać z życia i pójść do pracy na normalny etat. Ja - osoba wykształcona, oczytana, która niejedno wyzwanie zawodowe i życiowe ma za sobą, i co? I myślę o tym, że mogłabym nawet pracować w sklepie mięsnym (nikomu nie ubliżając), gdzie moje działanie ograniczałoby się do pracy na kasie, noszenia skrzynek z mięsem i odkrawaniu kolejnych kawałków mięsa. Chociaż i tam mnie nie chcą! Byle tylko nie być we własnym domu. I nagle co się okazuje? No kurwa, NIE MOGĘ! Nie mogę bo:
Kto się zajmie dzieckiem?
On na świetlicy nie będzie
Mąż szuka dla mnie pracy, która odpowiadałaby jego oczekiwaniom.
Ja nie mogę znaleźć pracy bo mam za wysokie kwalifikacje i lukę w CV.
Bo jak osoba pisząca bajki i książki może chcieć pracować w Biedronce
Firmy nie założę, bo się boję, że nie wydolę finansowo.
Rodzina nie chce, żebym zaczęła pracować
"Bo mam chore dziecko, które mnie potrzebuje"
Tak dzisiaj rano sobie wstałam, kolejny taki ranek, kiedy w swojej depresji idę dziesięć kroków wstecz. Kiedy czuję się zmęczona i zniewolona chorobami. Piję kawę i w duchu mówię "w dupę sobie wsadźcie te punkty", "napchajcie się zasiłkiem i opieką nad moim dzieckiem", "weźcie je sobie i jedźcie w pizdu gdziekolwiek i sobie radźcie". Ja mam po kokardę. Po kokardę i wyżej.
Na pewno życie z chorym dzieckiem jest trudne. Znam rodzinę,których córka już nastolatka ma cukrzycę. Nie jest im łatwo...
OdpowiedzUsuńżycie z chorym dzieckiem jest trudne. Znam takie
OdpowiedzUsuńWspółczuję. Potrafię sobie wyobrazić Twój stan ducha. Nie chcę się wtrącać i dawać rad, bo Cię nie znam ani Twojej sytuacji, więc Ci nijak to nie ejst potrzebne. Mogę tylko powiedzieć, że Cię rozumiem. I że nie am w tym nic złego, że chcesz czegoś dla siebie, że chcesz iść do pracy i pobyć trochę sobą, a nie cały czas matką. Trzymaj się
OdpowiedzUsuńZadnych zlotych rad nie mam, ale patrzac ze strony cukrzyka z jedynka to jesli ogarniasz chore dziecko, siebie i jeszcze masz sily na walke z otoczeniem po 7 latach to nie ma co sie martwic, sily i determinacja jest tylko kierunek trzeba delikatnie zmienic. Jak zawsze, malymi krokami do przodu. Powodzenia!
OdpowiedzUsuńps. z tym poszukiwaniem pracy to zawsze jest problem, napisz koniecznie jak juz temat sie wyjasni :)