Przygotowanie się do wyjazdu, kiedy dziecko ma cukrzycę i celiakię, nie należy do łatwych zadań. Z wielkim strachem pakowałam nasz samochód - nie chciałam czegoś zapomnieć. Miałam obawy czy i jak sobie poradzimy, bo długi weekend mieliśmy spędzić aktywnie...
1. Pierwsze śniadanie zjadaliśmy na miejscu - bezglutenowe kolorowe kanapki/jajecznica z bezglutenową wędliną plus chleb bg/sałatka z pomidora, ogórka i jogurtu plus chleb z szynką/ Parówka z szynki, gotowane jajko i pół kromki chleba z pomidorem
2. Drugie śniadanie zjadane w drodze - bułki mleczne (Bon Matin Schaer) z masłem i serem żółtym lub dżemem lub kremem czekoladowym/owoce - morele, czereśnie, jabłko i orzechy
3. Obiad - tutaj były największe kombinacje!! Opiszę to poniżej
4. Przekąska - lody - wybieraliśmy Big Milki, Kaktusy, Magnum, Grycan
5. Kolacja - grillowane warzywa i mięso lub kiełbasa bezglutenowa/ pieczonki grillowane w folii
Obiady były dla nas najtrudniejsze - zwłaszcza jeśli nie mieliśmy możliwości powrotu do przyczepy i nie chcieliśmy przerywać zwiedzania. Raz wzięłam ze sobą ugotowane rano spaghetti, które Franek zjadł w bagażniku po zwiedzaniu Kopalni Soli w Wieliczce. Nie bardzo mu się to podobało a ja doszłam do kolejnych wniosków:
- Musimy zawsze mieć w bagażniku samochodu komplet sztućców, talerz, garnek i małe epi z palnikiem, żeby móc podgrzać wcześniej przygotowany obiad. Niestety plecak termiczny nie bardzo utrzymał temperaturę i spaghetti było bardzo letnie.
- Trzeba zainwestować w dobre termosy na jedzenie.
- Nie możemy liczyć na restauracje i bary, bo niestety nawet jeśli mają listę alergenów w menu nijak ma się ona do tego jak jest przygotowane jedzenie. Z ciekawości zapytałam w jednej z karczm (widziałam, że mają tabelę z alergenami w daniach), ale kucharz sam stwierdził, że dla dobra dziecka lepiej nie ryzykować nawet z frytkami (widocznie musieli je smażyć we frytownicy razem z dewolajami).
- Wcześniej będziemy sprawdzać listę sklepów, w których można kupić produkty bezglutenowe do przekąszenia.
- Cukrzyca jest do ogarnięcia na wyjazdach znacznie łatwiejsza niż celiakia...
Raz udało nam się zjeść w Krakowie pyszne bezglutenowe danie w restauracji Wielopole 3. Polecam Wam ją z całego serca, bo i kelnerki są wspaniałe - z ogromnym zaangażowaniem i świadomością tego co jest w menu doradzały co wybrać, i jedzenie jest pyszne - nie mogłam uwierzyć, że dania bezmięsne mogą mieć tak niesamowity smak. Franek zajadał z naszych talerzy wszystko - i kaszę jaglaną z warzywami i kopytka z dynią, wpałaszował swojego kotleta z ciecierzycy, fioletowe i klasyczne ziemniaki.Wszystko popijał lawendową lemoniadą (mieliśmy nawet info o tym ile zawiera słodkiego syropu). Był tak szczęśliwy, że jest miejsce, w którym ktoś poza mną może mu przygotować jedzenie, że zapomniał o grymaszeniu ;) Na koniec podziękował szefowej kuchni i deklarował, że jeszcze tam wróci.
W pozostałe dni na obiad wracaliśmy do przyczepy. I tutaj poszłam w schemat i na łatwiznę niestety.
Jeden dzień zupa jarzynowa z makaronem, drugi dzień makaron bg z sosem węgierskim Dawtona i posiekanym mięsem, trzeci dzień ryż Uncle Bens (długi z dzikim - pycha!) z kawałkami kurczaka w sosie słodko-kwaśnym z ananasem Dawtona. I tyle jeśli chodzi o bezglutenowe gotowanie i jedzenie.
Staraliśmy się (chociaż nie było to łatwe, bo przecież cały świat mojego dziecka kręci się wokół żarcia!) nie myśleć tyle o jedzeniu i ograniczeniach, jakie w tym roku się pojawiły. Obiecaliśmy sobie, że przede wszystkim będziemy czerpać radość z wyjazdu i dbać o to, żeby wypocząć po tych niezwykle trudnych dla nas miesiącach.
No i mogliśmy liczyć na najwspanialszą na świecie Matkę na Szczycie. Franek i Szymon bardzo się zaprzyjaźnili. My z resztą też i chciałam Wam napisać, że bardzo fajnie jest kiedy pielęgnuje się przyjaźń nawet do tego stopnia, że w ostatniej chwili zmienia się plany tak, żeby móc się spotkać. Najpierw byliśmy w tężni solankowej, a potem wspólnie zwiedziliśmy kopalnię soli i w Wieliczce spędziliśmy cały dzień!
Kolejną wspaniałą dla nas atrakcją było spotkanie z rodzinami cukrzycowymi. Bardzo dziękuję tym osobom, które specjalnie dla nas przyjechały do centrum Krakowa. Nasze spotkanie przy kawie trwało ponad 3 godziny! Potem zaś wybraliśmy się na spacer po Krakowie i obiad w restauracji Wielopole 3. Niestety zdjęć nie robiłam bo chciałam się skupić na ludziach i spotkaniu, wklejam więc to, co udało mi się zdobyć ;)
A kiedy pogoda w sobotę popsuła się totalnie wybraliśmy się do Ojcowa i zwiedziliśmy zamek Pieskowa Skała! Byłam tam po raz drugi i muszę przyznać, że bardzo lubię to miejsce. Franek też miał wielką frajdę, bo na zamku działy się ciekawe rzeczy - chodziły damy dworu i książę, własnoręcznie zrobiliśmy przypinkę z herbem królewskim, pisaliśmy trzciną i atramentem :)
Wyjazd z dzieckiem, które ma celiakię i cukrzycę wymagał od nas zwiększonej uwagi nie tylko podczas pakowania, ale na każdym kroku. Musieliśmy Franka zabezpieczyć na każdą ewentualność - awarię pompy, przedłużenie się wyjazdu, ewentualne problemy z samochodem, zmianę jego samopoczucia, reakcję cukrów. Mam wrażenie, że Franek trochę odetchnął z ulgą kiedy poznał inne dzieci z cukrzycą i osoby z celiakią. Widziałam jednak żal w jego oczach, kiedy mijaliśmy stoiska ze smakołykami i widział, że inni ludzie jedzą standardowo. Mam wrażenie, że nam wszystkim ten bezglutenowy plecak ciążył znacznie bardziej niż zazwyczaj. Dlaczego? Uświadomiliśmy sobie, że nasze życie będzie zawsze inne (choćbyśmy nie wiem ile starań w to włożyli), pozbawione totalnej beztroski, bo przecież nie możemy wyjść z domu, machnąć ręką i powiedzieć, że jakoś to będzie. Będzie tak jak sami to sobie ułożymy, ale niestety pewnych rzeczy nie jesteśmy w stanie przeskoczyć czy obejść i nasza rodzicielska ogromna miłość do dziecka nie rozwiązuje wszystkich spraw. Chyba musi minąć jeszcze trochę czasu zanim wróci nam ta ogromna radość, którą czerpaliśmy z wyjazdów.
Jej, wzruszyłam się i aż mi łezki w oczach stanęły! Tak bardzo Was uwielbiamy, jesteście wspaniali i już nie mogę się doczekać kolejnych wspólnych wypraw! <3 <3 <3
OdpowiedzUsuńA tak w ogóle, to zapomniałam Ci zdjęcia podesłać, ale ja w ostatnich dniach jestem jak zombie, spinając się, by dokonać niemożliwego - dokończyć książkę do końca czerwca i biorąc pod uwagę to, że piszę 100 stron w trzy dni, to może mi się to nawet udać :D :)