Często dostaję wiadomości o problemach z mężami. Pytacie mnie czy to normalne, że tata nie angażuje się w opiekę nad małym cukrzykiem, dlaczego mąż mnie nie kocha, dlaczego nie niesie wsparcia, co zrobić z takim mężem i dlaczego po diagnozie mama zostaje sama na polu walki.
Na większość z tych pytań nie mam odpowiedzi. Nie jestem psychologiem, ani terapeutą, ale mamą, która sama czasami mierzy się z problemami małżeńskimi. Życie. Znam rodziny, w których właśnie tata świetnie sobie radzi z małym cukrzykiem a mama zupełnie odsuwa się od cukrowych spraw. Znam rodziny, które działają ramię w ramię i takie, które są na krawędzi rozpadu wewnętrznego i małżeńskiego. Każdy z nas najchętniej przesunąłby środek ciężkości na partnera, bo tak jest wygodniej.
Małżeństwo - nowa sztuka walki?
Moim zdaniem w małżeństwie trzeba wypracowywać kompromisy, a choroba dziecka bardzo szybko weryfikuje naszą relację i wzajemne podejście. Nasza ludzka natura jest taka, że choćbyśmy bardzo się starali, zawsze będziemy czuli się pokrzywdzeni przez los i uważali, że inni mają lepiej.
Gdzie diabeł nie może, tam babę pośle
Małżeństwo jest od tego, żeby wspólnie pokonywać przeszkody. Dwoje dorosłych ludzi, którzy zdecydowali się ze sobą być, musi wziąć wspólną odpowiedzialność za życie i decyzje. Nigdy nie jest tak, że mąż, który zdaniem żony nie angażuje się w opiekę nad cukrzycą, jest demonem czy nieudacznikiem. Żyje się razem tyle lat. Mało tego, planuje się całe wspólne życie! My, kobiety często potrafimy dyskretnie acz skutecznie zaleźć im za skórę. A może fajnie się żyje dopóki nie ma problemów a potem... sprawa się rypla
Jesteśmy ofiarami stereotypów?
My kobiety, jesteśmy bardzo emocjonalne. Lubimy analizować, lubimy wymagać, jeszcze nie zaniknęła wpajana w nas doktryna, że to my musimy się poświęcać w imię rodziny. Nie musimy. Kiedy jednak przychodzi sytuacja kryzysowa to niczym Joanna D`Arc idziemy na czele pochodu. A potem narzekamy, że życie daje nam po dupie. To my często nie mamy wyjścia i zostajemy same z dziećmi - bez tatusia, bez alimentów, bez wsparcia. Ta sytuacja też się zmienia i coraz częściej w tej wojnie damsko-męskiej zaliczamy remisy...
Magiczna moc co mi męża zmieni...
Pytacie mnie jak wpłynąć na męża, aby bardziej zaangażować go w opiekę nad cukrzykiem. Nie wiem... Nie znam waszych mężów, waszych charakterów i waszych relacji. Wiem co ja robię, kiedy rodzi się we mnie bunt.
Myślę. Mamy jedno dziecko. Chore dziecko. To ja chcę się nim zajmować i to ja (mniej lub bardziej świadomie) zwalniam mojego męża z części cukrzycowych obowiązków. On pracuje poza domem - ja pracuję w domu. On nigdy nie zmienił dziecku wkłucia i jest to jedyna rzecz, której nie zrobił. I ja czuję się z tym ok, bo wiem, że kiedyś w końcu przyjdzie czas, że to życie go przymusi a nie ja ;) Konsultuje ze mną każdą swoją cukrową decyzję - a ile insuliny? a ile trzeba wbić? a może tyle zjeść?
Ja się wściekam i pytam wtedy ze złością: do jasnej Anielki! Jak ja umrę to kto ci to powie?!
On obrażony wtedy odpowiada: To wtedy dam sobie radę. Nie martw się.
I wiecie co jest najgorsze? Że wbrew tej całej mojej babskiej złości, niecierpliwości i zmęczeniu, ja wiem, że w razie czego on sobie radę da. Dlaczego? Bo będzie musiał! Bo kocha naszego syna najbardziej na świecie. Bo wiem, że i on potrafi stanąć na wysokości zadania. A kiedy myślę, że mąż mnie nie kocha, bo mi nie pomaga to pytam: Kochasz? I wtedy mam jasno, czarno na białym ;)
Nauczyłam się tego, że zanim wyleję wiadro swoich frustracji na mojego męża, to myślę. Myślę tak naprawdę czego od niego chcę i czego mogę oczekiwać. Czy naprawdę chcę, żeby przychodził o 20:00 z pracy i wstawał w nocy do Franka. Czy chcę wyjść sama na zakupy albo odpocząć (tak, zwyczajnie pozbyć się ich z domu!) od dziecka, cukrzycy i męża?
I jeśli dochodzę do wniosku, że muszę nabrać oddechu, po prostu z nim o tym rozmawiam. Mówię mu, że jest mi źle, że dłużej nie dam tak rady, że się duszę. I wtedy dzieje się coś zupełnie normalnego - dostaję wolność, a on przejmuje opiekę nad dzieckiem. Magiaaaaa! :)
Na mój wywód o tym, że jestem zmęczona i niewyspana, on ma proste remedium: To idź spać!
Marudzenie, że muszę zmienić otoczenie: To ubierz się i idź!
I tak to właśnie działa: jesteś głodna - to zjedz, masz za dużo obowiązków to jakieś olej.
I po co ja mam dalej analizować, dlaczego on mi tak powiedział? On mi nie mówi złośliwości tylko daje proste rozwiązania. Wtedy po prostu idę spać albo wychodzę z domu. Tu nie ma wyższej filozofii a dziecko z tatą jak się okazuje ma lepsze cukry niż z buzującą emocjami mamą.
Drogie mamy - chyba nie ma innego wyjścia jak mówić wprost naszym mężom, jakie są nasze plany, oczekiwania, problemy w związku z cukrzycą dziecka. Oni nie potrafią czytać w naszych umysłach. Nasza złość po nich spływa, bo jest nasza a nie ich. Współpraca i rozmowa, to jedyne co mogę napisać, a sama wiem jak trudno czasami ogarnąć te dwie sprawy. Mimo wszystko tak jest łatwiej niż ciągle się ze sobą kłócić i toczyć cukrzycową wojnę, "dzięki" której nasze dzieci tracą poczucie bezpieczeństwa i zaczynają nienawidzić chorobę, z którą przyjdzie im przeżyć całe życie.
Naszym dzieciom, a nie nam!
Nam do końca życia przyjdzie żyć z mężem ;)
Bardzo mądry wpis!
OdpowiedzUsuńI to jest święta prawda, że my - baby, mamy tendencje do dzielenia włosa na czworo i komplikowania spraw, a facet daje proste rozwiązanie i czasem to nawet wkurza, bo my chciałybyśmy chyba, żeby tak sobie z nami trochę pobiadolił, zamiast ten prosty sposób wskazać ;)