Dzisiejszy wpis powstał na "świeżo". Impuls. Potrzeba pisania. Pod wpływem ostatnich wydarzeń i dzisiejszego dnia matki powstały we mnie nowe przemyślenia o... mnie samej. Spotkanie rodzin w Siewierzu i rozmowa z Panią Psycholog dały mi do myślenia, pozwoliły poukładać pewne sprawy.
O istnieniu (lub braku istnienia) pewnych matczynych uczuć jeszcze w zeszłym tygodniu nie miałam pojęcia. W piątak wyjechaliśmy na wyczekane spotkanie rodzin cukrzycowych do Siewierza. Nie wiedziałam czego oczekiwać i tak naprawdę jechałam tam bez większych oczekiwań. Nigdy wcześniej nie miałam okazji uczestniczyć w tego rodzaju spotkaniach. Jestem osobą otwartą, ale niezbyt towarzyską a większe grupy ludzi onieśmielają mnie. Ten weekend z kolei był dla mnie fantastyczną okazją do obserwacji tego, jak z cukrzyca żyją inne rodziny, jak mamy i ojcowie widzą swoje dzieci i chorobę.
Uważnie przysłuchiwałam się rozmowom i dyskusjom rodziców podczas spotkań ze specjalistami, Panią Profesor i psychologiem. I przyznam szczerze, że w pewnym momencie pojawił się we mnie niepokój.
Nie dotyczył on rodziców, bo czas i doświadczenie nauczyło mnie nie oceniać innych ludzi. Wiem, że cukrzyca jest taka, jaką każdy sobie wypracuje, przepracuje i zakoduje w głowie. Wiem, że nie zmienię myślenia innych ludzi. Wiem też, że niektórzy z nich znajdą się z czasem w tym samym miejscu, gdzie jestem ja.
Mój niepokój był tak duży, że postanowiłam wykorzystać okazję i zapytać na uboczu panią psycholog o to czy jestem normalna.
Dotarło do mnie, że nie ma we mnie żadnych uczuć. Inni rodzice mieli niepokoje o różnych źródłach i związane z różnymi sprawami dnia codziennego. Ich lęki były mniej lub bardziej abstrakcyjne. I kiedy oni emocjonalnie dyskutowali, analizowali swoje przypadki, opowiadali o swoich problemach z dziećmi, ja poczułam pustkę. Pustkę w związku z cukrzycą.
Zrozumiałam, że moje podejście do choroby (o ile wogóle jakieś jest), jest zupełnie neutralne i bez emocji.
"Czy to normalne, że ja nic nie czuję? Czy w związku z tym jestem dobrą matką?", zapytałam Pani Psycholog.
To, co napiszę za chwilę pewnie jednych zirytuje a drugich zaskoczy. Zastanawiacie się czego nie czuję?
Nie czuję strachu. Tego, który jeszcze jakiś czas temu mnie paraliżował. Zdarzają się incydenty, o których wspominam czasami, ale tak ogólnie nie ma we mnie strachu przed cukrzycą, powikłaniami, igłami, tym, że coś nie zadziała. Nie ma we mnie strachu przed pompą, którą przecież ZAWSZE można zamienić na peny. Nie ma we mnie strachu przed ciężką hipoglikemią. Nie mieliśmy jej przez 4 lata. Jeśli jednak się zdarzy to wiem co robić - mam glukagon. Nie ma we mnie strachu, że cukrzyca coś mi zabierze, że unieszczęśliwia mnie i moje dziecko.
Nie ma we mnie uczuć do choroby. Żyjemy z nią, ale nie żyjemy dla niej. Żyjemy razem i dla siebie. Moje dziecko nie jest obwarowane sprzętem. Nie mam najmniejszej potrzeby wdrażania kontroli większej, niż jest potrzebna. Moje dziecko potrzebuje wolności i ja mu ją daję. W tej chwili Franek bryka z dziećmi gdzieś po polu namiotowym - szaleje na rowerze, steruje mini helikopterem (wcześniejszy prezent z okazji dnia dziecka), a ja nie mam bladego pojęcia jaki ma cukier. Nie ma alarmów - cukier jest dobry. Nie chce jeść to nie je. Wcześniej pobiegł kupić sobie frytki i zjadł ze smakiem.
Nie mam problemów z chorobą, nie zaliczam frustracji czy dni pełnych depresji. Nie wkurzam się na niskie i wysokie cukry, na zmiany wkłucia czy nie działający sensor. Nauczyłam się żyć z technologią, ale i obok niej... Bez niej też. Wiem, że nie ma takiego cukrowego problemu, którego nie dałoby się rozwiązać.
Nie ma we mnie uczucia nienawiści, złości czy żalu do siebie/świata/życia/losu/Boga. W tym momencie nie mogę o tym nic więcej napisać poza tym, że jest to taka pustka w emocjach, która przyniosła mi radość życia, satysfakcję i ulgę. Cieszę się, że nic nie czuję!
I właśnie dzisiaj, w dniu matki, zdałam sobie sprawę z tego, że i ja i moje dziecko jesteśmy najszczęśliwsi tu i teraz a cukrzyca zeszła na dalszy plan w naszym życiu. I nie wiem, naprawdę nie wiem, jak i kiedy się to stało. Wiem tylko tyle, że uświadomiłam to sobie w ciągu ostatnich dni. Zaskoczyło mnie to bardzo. Na szczęście dowiedziałam się, że jest to objaw jak najbardziej w porządku. Mam nadzieję, że z czasem taka zmiana zachodzi w każdym cukrzycowym rodzicu. Życzę Wam tego.
Przychodzi taki moment, kiedy potwór ogromnych rozmiarów staje się mrówką, którą wiesz, że w każdej chwili dasz radę zdeptać. Czasami rośnie, ale tylko na chwilkę a potem znowu odkrywam, że to nadal mrówka... Tylko ja przez moment patrzyłam na nią przez szkło powiększające.
To jest ten dzień matki, w którym po raz pierwszy poczułam ulgę i uśmiecham się pisząc tak ważny tekst. Bo w nosie mam co sobie inne mamy o mnie pomyślą. Ja po prostu wiem, że jestem najlepszą mamą dla mojego dziecka i nie pozwoliłam na to, by cukrzyca odbierała cokolwiek w jego 6-letnim życiu.
Zeszłoroczny artykuł z okazji dnia matki znajdziesz TUTAJ
Tekst o mojej relacji z mamą znajdziesz TUTAJ