No i przyszedł ten moment - oczy wielkie jak spodki, przekrwione z niewyspania i łez, które nie mogą przecież wypłynąć... Przynajmniej nie teraz. Dziwne kręcenie w żołądku i absolutny brak ochoty na kawę... na cokolwiek. No i te myśli "Kurde, co ja zrobiłam? Czy to aby nie za wcześnie?". I idzie jak skazaniec na szubienicę. A obok niej bryka mały brzdąc. Sam sobie niesie worek z kapciami. Mówi, że jest głodny. A ona wie, że to będzie pierwsze śniadanko przygotowane przez obce ręce.... Spokojnie, obyło się bez dramatów ;)
6:00 rano: Mamusiu wstań! Ubierz mnie!! Idziemy przecież do przedszkola!!
Moje dziecko kochane. Te oczęta pełne wyczekiwania i nadziei. Cukier 49mg/dl. I mój ból żołądka, stres ogromny. Siedział. Godzinę na kanapie - ubrany, wyprostowany, gotowy. Sam sobie wybrał koszulkę i spodnie. Sam się ubrał. "Widzisz mamusiu? Ja jestem już duży!". Tak Kochanie, jesteś już dużym przedszkolakiem. No i pierwszy raz musiałam przełknąć tę kulkę w gardle, co mi nagle wyrosła.
Poszliśmy. Weszliśmy. Sam buty zdjął. Ubrał swoje nowe ukochane kapcie i ułożył na półeczce. I co? "Cześć mama. Pzyjdziez mi dać insiulinę, ale potem. Telaz ide!".
I poszedł. A we mnie złość wezbrała. No jak to?? Nie rzucił się na szyję? Łezki nie uronił? Poszedł, przedstawił się Pani i zaczął bawić...
Kucharki poruszone, menu fruwało po korytarzu. Pani Dyrektor przejęta. Opanowani Wychowawcy. Wystarczyły kosmetyczne zmiany w posiłkach. Tak się pięknie Panie postarały! Śniadanko zjadł normalne z dziećmi. Kanapki. Tylko herbatkę gorzką miał :) Dostał insulinę i w końcu padły te słowa:
"To niech Pani pójdzie sobie do domu na te 1,5-2 godzinki. Damy sobie radę. Cukier zmierzymy jak coś i zadzwonimy". No i poszłam. Z kulką w gardle. W domu cisza, spokój. Ogarnięcie mieszkania zajęło mi 20 minut. I co teraz? Czekanie, tykanie zegara. Telefon na widoku - nie dzwoni. Jeść mi się nie chce, internet frajdy nie sprawia.
10:00. Wtedy już wydawało mi się, że to połowa dnia minęła, a nie niecałe dwie godzinki, poszłam. Pora drugiego śniadanka. Cukier 134 i 1/4 jabłuszka - bez insuliny. Soczku nie wypił. Za to herbatkę z ksylitolem, bo przyniosłam do kuchni. I znowu do domu.
A Franek? Bawił się cały czas, wykonywał polecenia. Na pierwszy rzut poszedł wózek dla lalek :) Zagadywał dzieci, ale widziałam, że jest troszkę niepewny bo pompy co chwilkę dotykał. Na mnie uwagi nie zwracał!
Do obiadku o 12:00 cukier 49 - była akcja :) Mógł jednak wypić ten soczek! Glukoza szybciutko. No i wcześniej zupę zaczął jeść. Pffff, jeść - pochłaniać ją zaczął!! A do tej pory przecież mamusi zupki były najlepsze!! MOJE! Na drugie makaron z serem białym, masełkiem i cukrem. Dostał z ksylitolem. "Doble to, pyśne" - tak sobie pod nosem mruczał. Pierwszy raz w życiu jadł makaron z twarogiem na słodko :P:P
Nie chciał z przedszkola wracać!!! Zobaczył mnie, powiedział - NIE IDĘ, jeście tloseczkę! Został pół godzinki dłużej. A w drodze powrotnej buzia mu się nie zamykała. Był pod ogromnym wrażeniem Pana Przedszkolanka (jak to się odmienia? chyba nie Pan Przedszkolak :P), Pani, zabawek i dzieci.
No i muszę Wam powiedzieć, że nie było ani atmosfery stresu i strachu, ani działania "na siłę". W szatni nie widziałam rozpaczliwych rozstań. Rodzice bardzo przejęci byli, a dzieci nakręcone. Dopiero potem płakały, jak już Mamusia przyszła. Było i rzucanie na szyję i hasło "zabierzcie mnie stąd" :) A ja to wszystko sobie zupełnie inaczej wyobrażałam :P
Tak... Dobrze przeczytaliście - Franio ma Panią Przedszkolankę i Pana Przedszkolanka. I póki co nie mogę nic złego napisać. Sami mierzą cukier, sami już (oczywiście ja patrzyłam) podali insulinę do obiadu. Zauważyli kiedy miał spadek cukru. To chyba dobra wróżba na przyszłość, co??
Oby tak było już do końca roku przedszkolnego.
A teraz zmęczona stresem, bieganiem między domem i przedszkolem (nawet zakupy spokojnie mogłam zrobić:P), siedzę i sama nie wierzę. Nie wierzę w to, że ten pierwszy dzień w przedszkolu już minął. Tak zwyczajnie, bez problemu. Że mój syn jest już naprawdę dużym dzieckiem. Chyba nawet bardziej przygotowanym do samodzielnego życia i funkcjonowania w grupie rówieśniczej, niż to sobie wyobrażałam. I napiszę to, chociaż pomyślicie, że się chwalę:
JESTEM DUMNA Z FRANIA!
I DUMNA Z TEGO, ŻE NIE DALIŚMY SIĘ DZISIAJ CUKRZYCY!
super, dzielny Franio :) . ps nie lubie jak ktos mówi Pani przedszkolanka itp. To taki sam nauczyciel jak ten, który naucza dzieci w szkole podstawowej, wiec nie powinno sie o nim pisac jak o przedszkolaku? ;) . Wiec nauczyciel wychowania przedszkolnego :)
OdpowiedzUsuń:) No właśnie dzisiaj pół dnia zastanawiałam się jak się nazywa osoby pracujące w przedszkolu, żeby nie brzmiało to groteskowo. Mnie określenia takie jak przedszkolanka kojarzą się (nie wiem dlaczego) z PRLem... No bo w żlobku na przykład żłobianki nie pracują :D Przedszkolaku? Chyba przedszkolanku :P
UsuńA ja jestem dumna z Was :D Pięknie daliście sobie oboje radę :) No, może mama teraz już bardziej zluzuje, co? Książkę poczyta, odpocznie albo co ;) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńale czuję się już o tej porze jakbym 1,5 doby nie spała. Emocje też zrobiły swoje. Zluzować?? Obiecuję, że się postaram ;)
UsuńTrzymam za słowo! :-)
UsuńDzielny Franio Brawo :) My jutro pierwszy dzień w szkole i mama już spać nie może :( Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńFranio dzielny, a mama jeszcze bardziej! Gratulacje i samych powodzeń na tej Waszej nowej drodze!
OdpowiedzUsuńBardzo dziękujemy :) Takie słowa zawsze dodają mi sił! :*
UsuńMasz już dużego synka w domku! Brawo dla tak dzielnego przedszkolaka!
OdpowiedzUsuń