Ciężka sprawa z wyjazdami u nas... Zanim Franio pojawił się na świecie byliśmy z mężem niczym dwa łaziki na Marsie. Dosłownie nie mogliśmy usiedzieć na miejscu. Praca a potem góry, skałki, morze, Mazury. Po prostu, pakowaliśmy psa do samochodu i heja! w Polskę, czasem gdzieś dalej. Kiedy Franio nieco podrósł kupiliśmy większy namiot, żeby było mu wygodnie podczas wyjazdów. A potem przyszła cukrzyca. Bałam się wyjeżdżać dalej, pod namiot i na dłużej. Ale jeden dzień i pewna osoba zmieniły moje nastawienie do podróży z cukrzycą w tle.
Ciężko jest przestawić się z łazikowania na osiadły tryb życia. Kiedy jednak blokuje choroba i finanse jest ciężko wyjechać. A jeszcze kiedy Franio dostał cukrzycy, zaczął się we mnie rodzić wielki żal do świata i życia... zaczęłam uciekać od ludzi, zamykać się w domu z dzieckiem. Determinacja mojego męża, żeby przywrócić mnie do życia była wielka. Jemu samemu ciężko było zrezygnować z aktywnego trybu życia. Kombinował, namawiał, wymyślał, stosował wszystkie sztuczki, żebym z Franiem wróciła do normalnego życia :)
No i pewnego dnia po prostu wsadził mnie w samochód i wywiózł.... gdzieś tam... po coś tam. Okazało się, że przez prawie 3 lata, czyli odkąd urodził się Franio ciułał grosiki, złotówki, dorabiał po pracy, a za uzbierane pieniądze (niewielkie i tak :P) kupił nam przyczepkę kampingową. Malutką, bielutką, taką co już miała 25 lat.
Wiecie, że chciałam go za to udusić?? Nie wiedziałam czy mam się cieszyć czy płakać ze złości! Ale kiedy zobaczył ją Franio powiedział, że to najfajniejsza zabawka jaką dostał :D No i tak mamy tę naszą biedną, małą przyczepkę i z nią jeździmy od czasu do czasu. Koszt wyjazdu jest naprawdę niewielki jeśli dobrze się poszuka miejsca:) Zazwyczaj nocujemy na najtańszych polach namiotowych, przy schroniskach młodzieżowych, przy agroturystykach, gotujemy sobie sami, łazimy po szlakach, spacerujemy. Nie musimy szukać dachu nad głową, bo jesteśmy jak ten ślimak, który dom ciągnie zawsze za sobą.
W zeszłym roku zaliczyliśmy kilka wypadów z przyczepą. W tym roku pierwsza nasza wyprawa... Niedaleko... pod Kraków. Mamy ułożony plan na kilka dni. Ale jak będzie?? Mam nadzieję, że ani cukrzyca, ani inne choróbska nie pokrzyżują nam planów. Franio nakręcony jak trybiki w zegarku! Tak się biedny cieszy, że pójdzie na skałki i zobaczy Smoka Wawelskiego. Zaczął oczywiście od pakowania zabawek, a ja?? Sami widzieliście na FB - od leków i środków medycznych :)
Cieszę się, że oderwiemy się trochę od szarej rzeczywistości, a z drugiej strony mam pietra jak cholera! Aktywność fizyczna jednak wyjdzie nam wszystkim na dobre. Na szczęście z Krakowa do domu mamy niedaleko i w razie czego zawsze możemy wszystko spakować, podpiąć przyczepkę i wrócić do naszego prawdziwego domu :):)
Jeeej gratulacje dla dzielnego męża!! Super pomysł z tą przyczepką!!! Wielu wspaniałych wycieczek Wam życzę!!!
OdpowiedzUsuńPrzyczepa to strzał w 10.kiedyś tez tak jeździłam :-)
OdpowiedzUsuńA to Ci niespodziankę mężu zrobił! Rewelacyjny pomysł z przyczepką.
OdpowiedzUsuń